poniedziałek, 11 listopada 2013

Referendum - fikcja czy faktyczne narzędzie demokracji?

W ostatnim czasie mieliśmy kilka prób przeprowadzenia referendum. Koalicja PO-PSL zgodnie zlekceważyła ok. 1,5 mln obywateli, którzy domagali się przeprowadzenia referendum emerytalnego. Na szczęście nie koalicja decydowała o przeprowadzeniu referendum w stolicy, które dotyczyłoby dymisji urzędującej stolicy Warszawy. Jednak przy referendum edukacyjnym (propagandowo nazywanym referendum sześciolatków) znowu decydowali posłowie i dyscyplina partyjna spowodowała wyrzucenie do śmietnika projektu popartego przez ok. milion obywateli, czyli przez ponad 3% Polaków w wieku produkcyjnym i poprodukcyjnym.

Politycy dobitnie pokazali nam, obywatelom, których interesy powinni reprezentować, że tak naprawdę nie mamy nic do powiedzenia. Jeśli przykładowy Kowalski chciałby coś w tym kraju zmienić, musiałby poświęcić sporą część życia na stworzenie partii politycznej, uwikłanie się w różnego rodzaju finansowo-polityczne układy i ostatecznie na przejęcie władzy. Alternatywą jest zbrojne przejęcie władzy w Państwie, ale przy naszej obecnej sytuacji geopolitycznej szanse powodzenia są bliskie zeru.

Demokracja jest z definicji władzą ludu. Tyle że lud nie ma nic do powiedzenia. Lud może wybrać prezydenta (który niewiele może), lud może wybrać partię polityczną, ale lud nie ma wpływu na podejmowane w tym kraju decyzje. Jedynym narzędziem decyzyjnym ludu jest referendum, ale niestety rządzących nie interesuje, czego chce naród. Rządzący wprowadzają referendum tylko wtedy, gdy sondaże są im bardzo na rękę. Referenda nie odbywają się, gdy obywatelom nie podoba się kierunek obrany przez rządzących. Najwyższy czas przyjąć to do wiadomości...

Abstrahując od mojego zdania w sprawie edukacyjnego referendum, poziom debaty publicznej w tej sprawie był jak zwykle żenujący. Media wszem i wobec przedstawiały projekt zaniepokojonych rodziców jako referendum pytające o to, w jakim wieku mają pójść nasze pociechy do szkoły. Nawet podczas debat w różnych programach radiowych i telewizyjnych niezwykle rzadko poruszane były pozostałe cztery pytania referendalne. Co więcej, nawet w dniu głosowania w sprawie referendum słyszałem od posłów partii rządzących, jakoby w referendum było nie 5, a 3 lub 6 pytań! Nie jest to pierwszy raz, gdy politycy wypowiadają się o czymś, o czym nie mają pojęcia. Nie trzeba było czytać uzasadnienia Rzecznika Rodziców. Wystarczyło zapoznać się z treścią proponowanego referendum, by policzyć, na ile pytań musiałby odpowiedzieć obywatel. Najwyraźniej dyscyplina w PO-PSL zabraniała nawet przeczytania, przeciwko czemu posłowie mają głosować.

Debata sejmowa w w/w sprawie również mogłaby posłużyć jako materiał na niezły kabaret. Po wystąpieniu przedstawiciela wnioskodawców Minister Edukacji zaczęła opowiadać, jak to jest pięknie z edukacją w naszym kraju. Widocznie miliony rodziców w przeciwieństwie do Pani Minister nie mają różowych okularów i jakoś nie potrafią dostrzec tych pozytywów. Pani Minister potrafiła w jednej minucie powiedzieć, że rewolucja w szkolnictwie za czasów rządu AWS-UW przyniosła mnóstwo pozytywów, by w kolejnej minucie zadeklarować, że żadna rewolucja w szkolnictwie nie wniesie nic dobrego. Następnie wypowiedziała się posłanka PO, która zamiast odnieść się merytorycznie do tez wnioskodawcy, postanowiła zmieszać go z błotem. Nie jest to ani nowa, ani wymyślona przez PO demagogia sejmowa - zakrzycz przeciwnika, upodlij go, jeśli nie masz argumentów przeciw jego poglądom. Rodzice dali amunicję partiom opozycyjnym, ale te nie wykorzystały potencjału. PiS przeznaczony czas poświęcił na wyliczanie, za czym głosował, przeciwko czemu głosował, jakie ustawy przygotował, a praktycznie nie odniósł się do samego referendum. Twój Ruch, czyli przemianowany Ruch Palikota zmarnował czas sejmowy na namawianie wszystkich obozów politycznych do debaty w tej sprawie.

Przykro mi, Polakowi, że wybrani w demokratycznych wyborach przedstawiciele narodu lekceważą głos tegoż narodu. Nikt nie ma patentu na mądrość, również twórcy referendum edukacyjnego. Jednak to zadaniem parlamentu właśnie jest posłuchanie głosu wyborców, przedyskutowanie poruszanych przez wnioskodawców kwestii i odniesienie się do nich w późniejszym głosowaniu. Odrzucenie referendum w pierwszym czytaniu jest deklaracją koalicji: "Problem nie istnieje, więc nie ma o czym dyskutować."

W sondzie rmf24.pl 61% głosujących jest przeciw posyłaniu sześciolatków do szkoły, 53% chce zmusić rodziców do wysłania pięciolatków do przedszkoli, 52% chce przywrócenia szerszej podstawy programowej, 58% chce zlikwidowania gimnazjów i powrotu do systemu 8+4, 56% chce ustawowo powstrzymać likwidację szkół i przedszkoli. Próba jest niewielka, bo zaledwie kilkunastotysięczna. W całym tym referendum jednak nie chodzi o to, jak ma wyglądać polska edukacja. Rodzice chcą sami decydować o tym, do jakich szkół mają chodzić ich pociechy. Koalicja PO-PSL odmówiła rodzicom tego prawa. Niestety, wyborcy to stworzenia o dość krótkiej pamięci...

2 komentarze:

  1. Wiesz Michał, mam wrażenie, że cały ten szum wokół odrzucenia możliwości przeprowadzenia referendum robi za "zasłonę dymną" w stosunku do problemów, o której piszesz w drugiej części swojego tekstu. Osobiście jestem zdania, że referendum to niepotrzebne wydawanie pieniędzy (odzywa się we mnie ekonomistka), a sprawę rozwiązałaby rzetelna debata publiczna, na którą niestety nie ma szans wobec prezentowanego przez naszych polityków poziomu (nie będę podawać przykładów, bo sam zawarłeś ich wystarczająco wiele). Mnie osobiście przeraża to, jak skutecznie politycy wszystkich opcji odwracają uwagę mediów i opinii publicznej od swojej niekompetencji właśnie tego typu wydarzeniami (trudno jest mi znaleźć adekwatne słowo na tak szeroki wachlarz różnych chwytów). Czy jest na to jakiś sposób czy już zawsze będziemy na to skazani jako naród i społeczeństwo?

    OdpowiedzUsuń
  2. Koszt jednego referendum może się okazać wielokrotnie niższy od korzyści, które mogą (ale nie muszą) się pojawić po wprowadzeniu rozwiązań proponowanych w referendum. Nie sądzę, by np. referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz w jakikolwiek sposób miało się przysłużyć stolicy na rok przed wyborami, ale referendum ogólnopolskie w istotnej (np. gospodarczo) sprawie to już co innego. Ideał jest taki, że w wielu kwestiach rządzący powinni sugerować się głosem obywateli - prowadzić rozmowy z przedstawicielami wszystkich grup, których problem dotyczy. Rzeczywistość niestety jest inna i pozostaje pytanie, co my, ignorowani obywatele możemy w związku z tym zrobić?

    OdpowiedzUsuń